8 miesięcy? Kiedy to było... Moi niesforni rodzice raczyli sobie w końcu przypomnieć, że tak niepostrzeżenie skończyłam 8 miesięcy. Tak! 2 tygodnie temu - i weź sobie teraz przypomnij, cóż ja takiego wtedy robiłam...
No dobra, nie jest trudno, bo oto 4 wielkie kamienie nilowe (mama mówi, że milowe) poczyniłam:
po pierwsze - sylabizuję! Najchętniej mówię "dada", chociaż tata słyszy oczywiście "tata". Równie łatwo mówi mi się "baba", chociaż mama wmawia mi, że zamiast tego powinnam mówić "papa". Albo chociaż "baba-papa". Nie wiem, o co chodzi. To jakaś polityka chyba. Lepiej nie będę się mieszać.
po drugie - pluję! Ostatnio udało mi się opluć mamę, która siedziała po drugiej stronie stołu. Żeby nie było, ja tylko ćwiczę głoskę "f". Nie wiem, ile jeszcze osób opluję, zanim nauczę się ją poprawnie wymawiać. A może mi tak zostanie?
po trzecie - rośnie mi kolejna jedynka! Już nie będę odwróconym zającem, ha! Że co? Podwójnym zającem?! Sam jesteś podwójny, Leszczu jeden! Czy bolało? A po co ma boleć? Że zwykle boli? Ojtam, ojtam.
po czwarte - stoję na czworaka i się huśtam i "kicam", jak to babcia zgrabnie ujęła. Powiadają, że jeszcze chwila, a będę raczkować. Ale po co raczkować, skoro mogę wszędzie dokicać? Albo rzucić się na coś, jak pingwinek? Też działa, a jakie to fajne!
Foty, foty, foty: