czwartek, 20 listopada 2014

Hej ho, do żłobka by się szło...

... gdyby się zdrową było... Tja, wszystko ładnie, pięknie, ciocie miłe, dzieci fajne, zabawki czaderskie, aż nie chce się wychodzić, jak tata przyjeżdża, to uciekam ;) Żeby tylko nie te wstrętne wirusy i baterie (żadne bakterie - baterie, przecież wiem lepiej)! Grrr... W stanie poprawnym przetrwałam równy miesiąc, co i tak podobno jest mega wyczynem. Potem zaczęłam się sypać, tak że kolejny miesiąc przesiedziałam w domu z mamą, tatą, babcią, każdy aż się rwał, żeby choć trochę się mną poopiekować, nie dziwię się wcale ;D Już nawet znam wszystkie doktorki w naszej przychodni, z pielęgniarkami jestem na "ty", a i naklejek "dzielny pacjent" też mam całą masę. Nie wspominam już o ponadprzeciętnej kolekcji syropków na kaszel i kropelek na katar. A to akurat mi na rękę, bo z racji tego, ze choruję ja, to chorują wszyscy - mama, tata, Tygrysek, Zając, lalka Zuzia, właściwie to wszystkie moje zabawki, nawet książeczkom się udzieliło i non stop muszę im wpuszczać kropelki do nosa. Ale spokojnie, dla wszystkich starczy ;) I nie pytaj się głupio, gdzie książeczki mają nos. Mają! Moje mają!
Tak samo nie rozumiem, dlaczego moi rodzice się bulwersują, że po tym jak przewiną mnie, to trzeba przewinąć wszystkie zabawki, a już na pewno Tygryska i Zająca, oni mają wyjątkowo słaby pęcherz, biedactwa :(
W czasie mojego chorowania wyszły mi 4 kły, trochę bolało, ale właściwie sama nie wiem, co mi bardziej dokuczało. Chyba jednak za wroga nr jeden uznałabym katar - nie, nie dlatego, że słabo się z nim oddycha (przecież można ustami, nie wiesz o tym? pfff), tylko dlatego, że trzeba go odciągnąć. Wyobraźcie sobie - odkurzaczem??!! Strasznie tego nie lubię, jak w słusznym wieku zdiagnozują mi ostrą nerwicę, to będzie wiadomo, co było jej przyczyną.
Pewnie macie dość już czytania o moich stanach psycho-fizycznych, pewnie z zapartym tchem czekacie na informacje, jakie słówka już wypowiadam, czy ile fikołków potrafię zrobić, zanim glebnę o kominek. Otóż dla Waszej wiadomości - mówią już całkiem płynnie, całymi zdaniami wypowiadam się na zadany temat, tylko do stu jeżyków nikt z dorosłych mnie nie rozumie, nawet rodzona matka i ojciec! Mogę jedynie liczyć na kumpli z przedszkola. Rodzice rozsiewają nieprawdziwe plotki, że mówię tylko "mama", "tata", "tak", "nie", "da", "bach" i "trzy". Wolne żarty. Tyle to ja umiałam po miesiącu...
Acha, no tak i zdjęć też mi w dalszym ciągu nie robią, wklejam więc jakieś snapshooty z filmików, które kręcą o swoim wyczesanym domu, a ja gdzieś tam się załapuję między wódką a zakąską:

 Dlaczego w wanience a nie w wannie? Oszczędzają na mnie wodę! Zaskoczeni?

 Nie gap się już, bo wezwę policję! Albo gorzej... Zachlapię cię tak, że popamiętasz!

 Nie boisz się mnie... Taaaatooooo!!!

 Wie wierzyl, że potrafię się na tym całkiem sama bujać...

 No co, nigdy nie widzieliście, jak dzieci sprzątają?

 Naprawdę?

 Moja specjalność - disco polooooo!

 Jeeee - jeeee - jeeee!

 I jeszcze bioderkiem :D

 Mam 16 zębów - oto dowód.

 Codziennie studiuję przeszłość moich rodziców, ich konotacje i wtyki. Musze w końcu wiedzieć, w czym ugrzęzłam na amen.

 Tak, ubrali mnie w strój pandy. I to ja niby jestem chora?

 Tatooo, nie przeszkadzaj, teraz ja się bawię! Poczekaj grzecznie na swoja kolej.

 Jaka córka, taki ojciec. Nie, nie odwrotnie, tak właśnie :)

No może poza tym jednym. Do roboty to on się nigdy tak nie garnie jak ja...